Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł.

Wzruszająco-przerażająca część wymazanej przez władze PRL historii Polski.

Drive

Ryan Gosling po raz kolejny pokazuje najwyższą formę.

Rise of the Planet of The Apes

Kolejna ekranizacja sagi inspirowanej powieścią o Planecie Małp.

Uwikłanie

Znakomicie zrealizowany kryminał z archiwum IPN w tle.

In Time

Futurystyczna wizja świata gdzie walutą jest czas.

wtorek, 24 stycznia 2012

Say NO to ACTA!

niedziela, 22 stycznia 2012

Drive




Gatunek: Kryminalny, Thriller, Dramat
Reżyseria: Nicolas Winding Refn
Scenariusz: Hossein Amini (scenariusz), James Sallis (książka)
Obsada: Ryan Gosling, Carey Mulligan, Bryan Cranston, Albert Brooks, Oscar Isaac, Christina Hendricks, Ron Perlman więcej...
Ocena IMDB: 8,1
Link do IMDB: Drive

Drive jest poniekąd filmem sprzeczności. Akcja toczy się bardzo powoli, jednak bardzo wciągająco, i przekazana ilość fabuły jest zaskakująco duża. Opowiada (częściowo) o totalnie bezwarunkowej miłości, jednak umieszcza ją w drastycznej scenerii półświatka Los Angeles. Główną postacią jest kierowca, a jednak pościgi w skrypcie znalazły się w zasadzie jedynie tak naprawdę dwa. Co więcej, udało się zgromadzić na planie całą gamę naprawdę dobrych aktorów, jednak reżyseria pokierowała nimi w bardzo oszczędny sposób, co dało efekty w zbudowaniu bardzo wysublimowanego napięcia.

Film opowiada o bardzo utalentowanym kierowcy (Ryan Gosling), który wiedzie proste życie ograniczając koło znajomych w zasadzie jedynie do swojego szefa (Bryan Cranston). Driver (bo tak naprawdę nie poznajemy nigdy imiennie głównej postaci) oferuje także usługi ucieczek z miejsca zbrodni, po wszelkiego rodzaju napadach i w ten właśnie sposób postanawia pomóc mężowi kobiety w której jest zakochany (Carey Mullingan) - Irene. Podczas napadu jednak, sprawy znacznie się komplikują i żeby je naprostować Driver musi odnaleźć osoby stojące za zleceniem, chroniąc jednocześnie Irene, która również została wzięta na celownik.

To że Gosling jest naprawdę świetnym aktorem wiemy od czasu roli w „The Believer”, a od tego czasu sprawił, że jego obecność w obsadzie była mocnym argumentem za „daniem produkcji szansy” i kupieniem biletu do kina, „Drive” jedynie pieczętuje ten stan jeszcze bardziej. Gosling gra rewelacyjnie, bardzo spokojnie, z dystansem, kreując postać której każda akcja jest niesłychanie przemyślana, a reakcja bardzo mocna i efektywna. Bryan Cranston znany jest nam w zasadzie jedynie ze znakomitej roli Waltera Whita w „Breaking Bad”, tutaj gra równie dobrze, ale zdecydowanie inaczej, jakby koniecznie chciał pokazać, że nie da się zaszufladkować jako Walter i dobrze, bo pomimo wieku (Cranston ma 55 lat) widać że ma on duży potencjał. Dopiero teraz dostaje on jednak szansę na pokazanie co potrafi. Szefów lokalnej mafii grają Albert Brooks i Ron Perlman, którym reżyser pozwolił na trochę więcej swobody w dialogach (a raczej w przypadku Brooksa – monologach). Obaj grają rewelacyjnie i okazują się być idealnie dobranymi aktorami do ról. Irene, obiekt uczuć Drivera gra Carey Mulligan, jej aktorstwo jest również stoi na wysokim poziomie, ginie ona jednak nieco przy znakomitości Goslinga. Drugą rolę żeńską powierzono Christinie Hendricks, znanej głównie z serialu „Mad Men”, jednak tutaj jest to rola zupełnie marginalna. Męża Irene gra Oscar Isaac, wcześniej role wybitnie pejoratywne, Książę John w „Robin Hoodzie”, czy Blue Jones w „Sucker Punch”, tutaj raczej tło o którym szybko zapominamy.

Scenariusz jest zaadoptowaną przez Hossein’a Amini’ego (wcześniej scenariusz do między innymi „Four Feathers” czy „Killshot”) książką James’a Sallisa. Za kamerą stoi Nicolas Winding Refn, nie mający na swoim koncie jak dotąd specjalnie wielkich osiągnięć (co miejmy nadzieję zmieni się po sukcesie „Drive”). Zarówno za scenariusz, jak i za poprowadzenie aktorów należą się wielkie brawa (mówi się o Oskarze dla Alberta Brooksa), udało się stworzyć film nietuzinkowy, zarówno aspirujący do kina ambitnego, jak i interesujący, wciągający i dający poczucie dobrze spędzonego czasu. Na uwagę zasługuje też montaż. Ujęcia są bardzo spokojne, wyważone, długie, ale nie nużące, gdyż twórcy operują tutaj dużymi kontrastami zderzając sielankową miłość głównego bohatera z brutalnymi realiami serwując nam zaraz po scenie romantycznego pocałunku bardzo krwawą jatkę kończącą się sceną rozwalania (dosłownie!) głowy przeciwnika. Nie miejmy złudzeń, film jest miejscami bardzo brutalny, ale może właśnie ta równowaga pomiędzy czymś naprawdę pięknym, a totalnie odpychającym czyni go tak interesującym. Z całą pewnością Nicolas Winding Refn trafia na moją listę obserwowanych.


Ocena (0-10):
Gra aktorska: 10
Czas trwania: 9
Montaż: 10
Muzyka: 8
Dialogi: 9
Spójność fabuły: 9
Poziom napięcia: 8
Średnia ocena: 9

In Time




Gatunek: Akcja, Sci-Fi, Thriller
Reżyseria: Andrew Niccol
Scenariusz: Andrew Niccol
Obsada: Justin Timberlake, Amanda Seyfried, Cillian Murphy, Johnny Galecki, Olivia Wilde więcej...
Ocena IMDB: 6,6
Link do IMDB: In Time

Świat w którym kończąc 25 lat (wg filmu biologicznie moment w którym zaczynamy się starzeć) dostajesz z miejsca 1 rok życia w prezencie od systemu. Można tym czasem zapłacić rachunki, kupić jedzenie, możesz też go ukraść od kogoś (lub zostać okradzionym), wygrać, lub dostać w prezencie. Układ jest prosty (piszę układ, ale nie masz żadnego wpływu na jego warunki), jak Twój zegar dobiegnie do zera – umierasz, ale jeśli jesteś na tyle obrotny żeby do tego nie dopuścić – możesz żyć wiecznie i to mając zawsze biologicznie 25 lat. Tyle o modelu, teraz rzeczywistość: ludzkość podzieliła się na dwie grupy społeczne, Ci którzy muszą na co dzień walczyć o przetrwanie i żyją z minuty na minutę z trudem zarabiając tyle (czasu, który stał się oficjalnie walutą, np. kawa kosztuje 3 minuty) by pozwolić sobie na kolejny dzień egzystencji, oraz bogaczy żyjących za dziesiątkami murów trzymających w bankach zdeponowane miliony zbędnych im lat.

Will Salas (Justin Timberlake) znajduje się we właściwym miejscu o właściwym czasie i na skutek pomocy jakiej udziela pewnemu nieznajomemu dostaje od niego w spadku ponad 100 lat życia. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawia że na skutek rosnących podatków Will traci matkę (Olivia Wilde), postanawia więc zemścić się na systemie.

Dalsza część scenariusza to pewnego rodzaju alegorią na walkę z systemem, która tak naprawdę ma swoje zastosowanie w praktycznie każdym systemie politycznym jaki ludzkość doświadczała poprzez wieki i jaki doświadczać będzie zawsze. W naturze człowieka jest dążenie do zapewnienia sobie jak najlepszego standardu życia, nawet kosztem innych i nawet jeśli taki standard jest zupełną przesadą (bo kto by chciał żyć milion lat?). Człowiek (oczywiście generalizuję, zdarzają się altruistyczne jednostki) będzie zgarniał pod siebie wszystko, nawet jak za oknem dziesiątki umierają z niedostatku dobra które on ma w nadmiarze. Smutna prawda, ale tak jest. Podobne zasady obowiązują praktycznie każde społeczeństwo, jedynie w naszych czasach nie jest to (jeszcze) tak widoczne – zawsze tworzyć się będzie podział kastowy na tych którzy mają za dużo i tych którzy mają skrajnie za mało, nawet komunizm zaprojektowany z myślą o wyeliminowaniu tego zjawiska doprowadził w prostej linii do jeszcze skrajniejszego podziału.

Scenariusz i reżyseria – Andrew Niccol, pan który ma już w swoim dorobku kilka filmów zadających alegorycznie dużo trudnych i egzystencjalnych pytań owiniętych lekko fantastyczną fabułą, takich jak: „The Truman Show”, „S1m0ne”, „Gattacka” czy „Lord of War”. Nie jest to co prawda szczyt kunsztu reżyserskiego, ale film jest zrealizowany zupełnie poprawnie, poza tym, mam wrażenie, że w przypadku Niccol’a nie liczy się tak bardzo środek przekazu, a przekaz sam w sobie, wybaczamy mu więc niedociągnięcia w szczegółach scenariusza, nie wybijający się niczym montaż, mierne efekty specjalne i skupiamy się na tym, że film generalnie ogląda się dobrze, trzyma miejscami w napięciu i kończy się w miarę zadowalająco. Do ról głównych zaliczyć należy niewątpliwie trzy postacie: Justin Timberlake (nie sądzę, aby osiągnął on już tak naprawdę dużo więcej w świecie aktorskim, wydaje mi się że role tutaj i w „Scocial Network” to szczyt jego umiejętności, czyli poziom raczej średni), Amanda Seyfried (dotąd raczej nieskomplikowane role takie jak „Mamma Mia!” czy „Letters to Julia”, tutaj nieco poważniej i nieco lepiej) oraz Cillian Murphy (aktor z olbrzymim potencjałem, etatowo u Nolana, tutaj zrobił chyba wszystko co mógł żeby wybić swoją postać ponad jej płaskość scenariuszową). Dodatkową atrakcją jest epizodyczna rólka Johnny’ego Galacki’ego – Leonarda z „The Big Bang Theory”.

Reasumując, film jest ciekawą wizją przyszłości, zadającą wiele pytań na które tak naprawdę nie istnieją odpowiedzi, jest to jednak dyskusja wtórna i wałkowana wielokrotnie pomimo zmieniającego się tła na jakim się odbywa. Aktorsko pozostajemy na takim poziomie, na jaki pozwalał scenariusz, czyli raczej płasko. Generalnie, jeżeli przymkniemy oczy na kilka naprawdę rażących błędów (Cillian Murphy – najbardziej idiotyczna śmierć postaci drugiej połowy 2011 roku) „In Time” jest całkiem niezłą opowieścią SF, przyswajalną i skłaniającą po zakończeniu do lekkiej refleksji, zakończonej jednak zazwyczaj słowami, „chwila, przecież to już było”.


Ocena (0-10):
Gra aktorska: 6
Czas trwania: 7
Montaż: 4
Muzyka: 4
Dialogi: 6
Spójność fabuły: 7
Poziom napięcia: 7
Średnia ocena: 5,86